wodnik60 Opublikowano 15 Maja 2015 Udostępnij Opublikowano 15 Maja 2015 REJS WISŁĄ Z TORUNIA DO GDAŃSKA Kiedyś gdy jak zwykle w wolnej chwili coś grzebałem przy mojej łódce zwanej przeze mnie „kuter” moja żona (Marysia ) rzekła : ciągle ciebie nie ma , siedzisz przy tej łodzi i co ja z tego będę miała ? Ja przekorna dusza jej na to : ” zabiorę ciebie na rejs tym kutrem „. A moja Marysia : ” a dokąd mnie zabierzesz ? „ , ja : „a dokąd byś chciała ? „ . Marysia pomyślała chwilę i palnęła coś co wydawało się jej całkowitą fantazją niemożliwą do zrealizowania przeze mnie : „chciała bym popłynąć Wisłą z Torunia do Gdańska „. Ja na to :” a w Gdańsku to dokąd ? „ , Marysia znowu pomyślała , popuściła wodze fantazji i mi z grubej rury ( coś co wydało jej się absolutną fantazją fantastyczną ) „ … pod żuraw Gdański….” . Ja na to : proszę bardzo , przyjąłem do realizacji . I tak to się zaczęło . Jak zwykle bywa łajba nie była jeszcze ukończona , brak było odpowiedniego silnika dla takiej łodzi , takiej wyprawy i takich warunków podróży , jednak pomyślałem sobie że rejs ten odbywać będzie się z nurtem Wisły , spokojnym tempem spacerowym , więc silnik w zasadzie służyć będzie tylko do nadania prędkości łodzi zapewniając jej sterowność i wykonywanie manewrów . Biorąc pod uwagę prędkość nurtu Wisły ok. 5 km/godz i pracy silnika , łajba powinna osiągnąć prędkość marszową ok. 12 km/godz . Prędkość taka była dla mnie satysfakcjonująca i zapewniała teoretycznie przepłynięcie zaplanowanej trasy w ciągu około pięciu – sześciu dni . Oczywiście wyliczenia te były realne pod warunkiem że podróż będzie odbywała się bez nieplanowanych dłuższych postojów spowodowanych przez tz złośliwość materii . Tak więc w sierpniu 2011 roku załadowałem do samochodu Marysię , córkę Natalię i psa rasy airedaileterier o imieniu Dżek oraz na przyczepkę mój kuter oraz silnik ( dwusuwowy Johnson 6 KM lat ok. 30) , trochę prowiantu , trochę benzyny , sporo narzędzi ( na „w razie czego”) , pościel i jeszcze jak zwykle na taką podróż 1000 drobiazgów , z czego oczywiście 999 jest niepotrzebnych , ale gdy są na pokładzie człowiek jest spokojny , humor lepszy , a świat piękniejszy . Poza tym gdy mamy te bambetle na pokładzie ( które zawalają wszystkie możliwe skrytki ) żadna awaria nam się nie wydarzy , jednak jak nam przyjdzie do głowy nie brać na rejs tych bambetli to oczywiście awaria za awarią i to oczywiście banalnie łatwe do usunięcia pod warunkiem że mamy ze sobą nasz niezbędniczek składający się z owych 1000 drobiazgów . Tak więc naszym domem na następny tydzień mała zostać łódż motorowa ,kabinowa , płaskodenna o dł. Ok. 6 m , szerokości ok. 2 m , wadze ok. 600 kg dużą koją 2/3 osoby , pomieszczeniem WC z toaletą chemiczną , kuchenką na butan-propan , zlewozmywakiem , z oknami otwieranymi ale zamykanymi nieszczelnie , kokpitem w którym znajdował się fotel sternika i kanapa 3 osobowa na rufie . Sterowanie łodzi było kołem sterowym z kokpitu , ale sterowanie gazem z tylnej kanapy ręcznie na rumplu silnika . Miałem podłączyć gaz do manetki , ale zabrakło części , kasy lub pomysłu . Już nie pamiętam jakie były proporcje tej „niemożności” ale faktem jest że ten dziwny dla niewtajemniczonych system polegający na tym że samozwańczy kapitan ( tz. Ja ) zarządzał kołem sterowym i w miarę możliwości zeskakiwał z fotela aby dodać lub odjąć gazu , ewentualnie wyłączyć lub odpalić silnik . Pierwszy oficer – Marynia miała za zadanie oczywiście w miarę chęci ( na model – „Marysiu czy mogłabyś dodać gazu ?”) , gdyby Marysia nie miała chęci to drugi oficer – córka Natalia lat 14 miała być PO pierwszego oficera ( oczywiście także w miarę chęci ) , no i jedyny majtek na pokładzie mój piesiu Dżek miał same przywileje i jedynym jego obowiązkiem było trzymać mordę w kubeł i nie zawracać gitary walczącej o życie załodze . Jako że jestem Toruniakiem z urodzenia i jeszcze trochę , ale w tym pięknym mieście nie mieszkam już ładne parę , no może kilkadziesiąt lat , mam ciągle wielki sentyment do tego miasta i wiele wspomnień z nim związane . Miałem także wielu przyjaciół , ale brak kontaktu spowodowany przysłowiowym „gonieniem własnego ogona” , czyli pogoni za dobrami doczesnymi z powodzeniem wygasił wszystkie dawne przyjażnie/znajomości . Jednak jakiś czas przedtem odświeżyłem kontakt z moim dobrym kolegom z lat cielęcych ( które u mężczyzn jak wiadomo trwają nawet do 60 , w skrajnych wypadkach do śmierci ) Stachem . Tak naprawdę zostawiłem w Toruniu małolata ( 23 lata ?! ) a zastałem po czasie Pana Stanisława – nobliwego , dojrzałego pana zawiadującego klubem żeglarskim , komandora regat Toruń – Bydgoszcz , etcetera , etcetera. Kiedyś szalony gość z którym realizowaliśmy pomysły zupełnie nie do zrealizowania , robiliśmy rzeczy które dzisiejsze dzieciaki oglądają w Hamerykanskich gierkach komputerowych . Takie rzeczy robiliśmy oczywiście na co dzień , a od święta to wykonywaliśmy lepsze numery . Ale to już było i nie wróci więcej i choć lat przybyło……….. ( tak o tym śpiewa Maryla ) ale to oczywiście gó….no prawda . Tak więc szacowny kolega wraz z szacowną swoją Małżonką przywitali nas uroczystą kolacją . Co prawda rozmach tej kolacji i ich serdeczność zastanawiała mnie trochę , ale nie zdawałem sobie sprawy z tego , że oni znając moje doświadczenie pływania po Wiśle ( ten raz był moim pierwszym razem po Wiśle ) , mieli dosyć uzasadnione przypuszczenie że może ostatni raz się widzimy na tym marnym padole . Następnego dnia postanowiliśmy ruszyć w rejs . Koniec opierniczania się i mamziania . Nadejszła wiekopomna chwila ! Chcieliśmy zwodować nasz kuter w przystani AZS – miejscu z mojej młodości w którym wodowane były dziesiątki kajaków sportowych i łodzi żaglowych . Przystani położonej najbliżej starówki i mostu drogowego . Znanej także z łabędzi w czasie szaleństwa ptasiej grypy – kiedy wymordowano wszystkie te ptaki zimujące w przystani dla zbawienia świata . Jednak Staszek będący na czasie z warunkami wodnymi w Toruniu orzekł że jest tam za płytko na wodowanie mojego kutra , a miejscem do tego odpowiednim jest przystań „Towimoru” w tz, Porcie Drzewnym . Jest to tak naprawdę zatoka Wisły nad którą w ostatnich latach wyrósł kompleks Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Kultury Medialnej o. Rydzyka . Kuter został z powodzeniem wodowany ok. południa . Sprzęt sprawdzony wzrokowo . Decyzja – ruszamy . Żegnał nas Stanisław wraz z osobistą małżonką . Przed samym odbiciem Stanisław spytał mimochodem „…. wszystko zabrałeś? „ , ja na to – chyba wszystko . A Stachu - „ a łopatę wziąłeś? ” , ja – a po cholerę mi łopata . Nie powiedział nic tylko uśmiechnął się . Ruszyliśmy. Łajba pierwszy raz na wodzie pod moim zarządem . Na początku nie mogłem opanować steru – łajba kreci się jak ona chce , wcale mnie nie słucha , wywijam różne esy floresy , eski , zygzaki itp. Za czorta nie mogę wyprowadzić łajby w kurs prosty . Szalona prędkość ok. 7 km/godz nie pozwala mi opanować kutra . Mało nie przywaliłem w Omegę stojącą zresztą na bojce . W końcu udało się , to ja panuję nad łajbą , a nie ona nade mną . edit - poprawiłem tytuł Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
wodnik60 Opublikowano 15 Maja 2015 Autor Udostępnij Opublikowano 15 Maja 2015 Jedziemy . Woda w Porcie Drzewnym jest stojąca , akwen osłoniony z obu stron wałami od wiatru . Długość Portu Drzewnego to ok. 3 km . Moim kutrem to ponad ½ godziny żeglugi . To dobrze myślę , przez ten czas oswoję trochę kutra i on przyzwyczai się do mnie , a może nawet uzna moje zwierzchnictwo . Podziwiam przyrodę od strony wody , jest spokojnie , romantycznie i pięknie . Wiele razy w dzieciństwie i młodości byłem w tych miejscach , ale zawsze od strony lądu . Z wody wygląda to zupełnie inaczej . Po ok. 30 minutach dochodzimy do ujścia Portu Drzewnego . Stanisław ostrzegał mnie że może być płytko , a nawet bardzo płytko i mogę mieć problem z przejściem . Zmniejszyłem prędkość i uważam bardzo . Przeszedłem . Jest ok. . Kierunek Gdańsk . Zaplanowany etap na dziś – dotrzeć do ujścia Brdy i zacumować gdzieś w Brdyujściu . Zapomniałem dodać że moimi pomocami nawigacyjnymi były: drogowa mapa Polski i GPS drogowy . Nie posiadałem lornetki , sondy głębokości , logu , plotera map wodnych , papierowych map szlaku wodnego , ani innych tym podobnych „głupstw” . Jako że łajba była dosyć stabilna , ufałem że damy rady . I to w gruncie rzeczy na tym zaufaniu oparte było naiwne przekonanie o sukcesie . Wyszliśmy na Wisłę , piękna rzeka . Dzika , nikt nie ścina wikliny , nikt nie naprawia główek , tylko nieliczni wędkarze na brzegach . Na wodzie ani żywego ducha . Za to wieje . Mocno wieje . Powiedziałbym że bardziej jak na dworcu w Kielcach . No i kto zgadnie z jakiego kierunku ??? No oczywiście prosto w mordę . Ewidentny wmordęwind . Mój kuter ze swoją nadbudówką jest dosyć wysoki , stawia duży opór powietrza . Silnik 6 KM nawet z nurtem rzeki nie daje rady rozwinąć rozsądnej prędkości . A jest ok. godz 14 . Dopłyniecie do Brdyujścia pozostaje poza moim zasięgiem . Nie chcę wracać do Portu Drzewnego . Szybka decyzja i postanawiamy płynąć w przeciwnym kierunku tj do Torunia . Zacumujemy w przystani AZG koło bulwarów i starówki i pochodzimy sobie wieczorem po starówce , a jutro z pewnością będzie zmiana pogody . Przecież tu nie Kielce i nie może ciągle tak pi….ć . Robię zwrot w górę Wisły i płyniemy . Idzie po japońsku czyli jako-tako . Brzegi przesuwają się do tyłu więc płyniemy . Szału nie ma . Jednak po krótkim czasie silnik zaczyna dusić się . Jest ustawiony na ok. ¾ gazu . Było dobrze . Benzyna- mieszanka jest , gazu nikt nie ruszał , zbiornik paliwa nowy , nigdy nie używany . Co prawda zbiornik paliwa jeszcze ze starych moich zapasów . Produkcji światowej potęgi przemysłowej i myśli technicznej ( made in CCCP ) . Ale nowiutki , bez śladów korozji . Jaki diabeł powoduje duszenie się silnika na dużych obrotach ? . Zmniejszam obroty silnika – chodzi równo . Zwiększam obroty – przerywa . Delikatnie zmniejszam do momentu aż obroty wyrównają się . Chodzi równo , ale jest problem – chodzi równo na ok. 40 % mocy . Prędkość pod prąd przy tych obrotach spadła do ok. 1 do 2 km/godz. Do przystani AZS mamy ok. 9 km . Myślałem że jakoś silnik się rozbuja , że to chwilowa jego fanaberia . Przecież pływałem z nim i nie było nigdy problemów . Popychał dwutonową łódkę w Chorwacji i nigdy mnie nie zawiódł . Płynę , idzie jak przysłowiowa krew z nosa albo jeszcze gorzej . Zaczyna szarzeć a ja mam już niedaleko , już widać , ale nurt jest jeszcze szybszy . Jest godzina ok.23 . Jasna Anielka , jak ja wejdę do przystani po nocy . Tam nie ma żadnych świateł , a ja nie mam także oświetlenia . Przy wejściu jest silny nurt , betonowe nadlewki , zatopione kamienie i części betonu , a przed wejściem będę miał główkę z różnymi niespodziankami . Ale już nie mam wyboru . Na wysokości wejścia do przystani moja prędkość była prawie równa z szybkością nurtu . Walczę o każdy metr . Jest ciemno jak w przysłowiowej d…… Murzyna . Momentami chyba jeszcze ciemniej . Minąłem główkę przed wejściem do przystani . Na główce siedzą wędkarze . Słyszę męskie głosy i jakiś jeden damski . Główka jest szerokości chyba ok. 5 metrów ja na minięcie jej zmarnowałem chyba 15 minut . Nurt był w tym miejscu tak szybki że myślałem że nie dam rady . Ale nie było innego wyjścia jak tylko pchać się do przodu . Udało się , wszedłem do przystani i o dziwo przy zupełnym zmroku i nieznajomości akwenu udało się bezawaryjnie . Byliśmy wszyscy tak wykończeni tą stresową sytuacją , że po szybkim siku położyliśmy się spać . Pierwsza noc w kutrze . My w trójkę na koi . Pies w kabinie na podłodze . Nie zdążyliśmy zasnąć jak słyszymy jakieś zbliżające się głosy . Jest zupełnie ciemno ale gdy podniosłem się widzę zbliżające się ogniki papierosów i głos męski i damski . Para weszła na pomost do którego byliśmy przycumowani . Okazało się że żulo-wędkarze postanowili okraść łódż . Myśleli że zacumowaliśmy łódż i poszliśmy do miasta - stąd ich natychmiastowy złodziejski atak . Byłem zmęczony i zirytowany tym że w moim kochanym Toruniu byle żule wystawiły memu miastu marną opinię przed moją rodziną . Nie ruszałem się , psu przykazałem leżeć . Czekałem aż wejdą na łódż , myślę „ jak wiosłem przy………. to do wody szmaciarzu wpadniesz” . Już mieli włazić na łódkę i nagle ta żulo/dama mówi : ty , tam w środku ktoś jest . I żulostwo dało w nogi , a my po chwili zasnęliśmy . Następnego dnia z rana moje dziewczyny skorzystały z okazji i poszły „ na chwilę” na starówkę . Jasna cholera , ile może trwać chwila ? . Czy cały dzień składa się z dwóch chwil ? Wróciły ok. 12 . Ja w tym czasie skupiłem się na spacerowaniu z psem i rozmyślaniom o moim silniku . Co też go boli ? Nie rozbierałem nigdy gażnika tego silnika . Wolałem go nie ruszać . Efekt rozmyślań był następujący : pod prąd ledwo dychał , ale szybkość nurtu to ok. 5 km/godz . Czyli musiał dawać co najmniej 6 km/godz . Płynąc z nurtem 6+5 = 11 . A 11 km/godz jest dobrze. Wracać pod prąd więcej nie zamierzam , to po co ryzykować z rozbieraniem gażnika . Może to wcale nie gażnik . Jeszcze zgubię jakąś część i będzie po ptakach – czyli po rejsie . Pod koniec moich rozmyślań wpadł do przystani Staszek złożyć mi kondolencje w związku z pierwszym dniem rejsu , oraz wręczył mi przewodnik-atlasik drogi wodnej Toruń-Bydgoszcz , wydany w związku z tradycyjnymi regatami na tej trasie . OK. 13 ruszyliśmy . Tym razem Neptun słodkich wód spowodował ładną pogodę , mały wiaterek – wymarzone warunki do żeglugi . Szybko osiągnęliśmy wysokość Portu Drzewnego . Łódka miała małe zanurzenie . Myślę że ok. 40 cm . Jednak początkowo płynąłem trzymając się oznakowania na brzegach . Jednak po jakimś czasie uznałem to zygzakowanie wg sprzecznych często ze sobą oznaczeń za zbędne przy Miom małym zanurzeniu . Zaufałem jak każdy zarozumialec swojemu doświadczeniu ( pierwszy raz na Wiśle ) oraz Szczęśliwej Gwieżdzie . Zasuwam prosto prawie środkiem koryta jednak bacznie obserwując wodę i ewentualne przeszkody . Idzie dobrze , jednak pomimo starań kilkakrotnie usłyszałem dziwny odgłos pracy silnika który okazał się delikatnym ocieraniem śruby o podwodną łachę . Na środku rzeki 30 cm !!! . No cóż jeśli przez kilkadziesiąt lat nie pogłębia się Wisły to musiało to nastąpić . Kiedyś w latach 70 na Wiśle cały czas pracowały pogłębiarki , barki pływały co chwilę , żaglówki i kajaki na rzece to był codzienny widok . Na brzegach pełno ludzi opalających się i wędkarzy . Brzegi ze ściętą wikliną poustawianą w sterty jak kiedyś snopki zboża . Z tej wikliny robiło się tz materace do umacniania brzegów rzek i budowy główek zwanych też ostrogami . Teraz z tej wikliny powyrastały wierzby grube , wielkie , kruche , spróchniałe , połamane .Rzeka pusta , ani żywego ducha . Tylko w okolicach miejscowości leżących przy rzece nieliczni wędkarze . Dobrze się nam płynie , pogoda piękna , ale nie znam rzeki , mapy nikt nit śledzi , na lewym brzegu jakieś zabudowania . Coś mnie zaniepokoiło . Co to za zatoka na lewym brzegu . Skąd na niej takie warkocze wodorostów ? Ożesz ty , czy to nie Brda ? Staję pod prąd , ale jestem już 200 m za tą „zatoką” Marynia szuka mapy . Tak to Brda . Ale już o wróceniu nie ma mowy . Nurt za szybki dla kutra . Co robić ? Płyniemy dalej . Gdzieś będzie miejsce to zacumujemy na nocleg . Pierwsze rozsądne miejsce wypadło za mostem w Fordonie . Przy lewym brzegu swoją bazę mają służby utrzymania szlaku wodnego . Stoi barka , mały holownik , na brzegu jakiś baraczek warsztatowy . Jest wyjście do miasta . Dobre miejsce . Stajemy . Ale jak ? Z barki woła nas stróż abyśmy zacumowali do barki . Jednak barka stoi w nurcie . Myślę : będzie kutrem tłuc o barkę , szkoda kutra i spanie będzie niespokojne . Jest ładny łagodny brzeg z małą plażą , od niego ścieżka do miasta . Ładne miejsce i z psem można wyjść bez problemów . Decyzja – dobijamy do brzegu i cumujemy do drzewa . Dobiliśmy do małej plaży z bardzo łagodnym piaszczystym brzegiem . Zgasiłem silnik . Fajnie jest . Zaniepokoił mnie tylko ledwo słyszalny dżwięk dobiegający z okolicznych krzaków – takie zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz . Ale nie daleko był most drogowy więc dźwięk ten kojarzyłem z przejeżdżającymi mostem pojazdami Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
musti Opublikowano 15 Maja 2015 Udostępnij Opublikowano 15 Maja 2015 Fajnie opisane, przydałyby się jakieś fotki... 8) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Kilwater07 Opublikowano 15 Maja 2015 Udostępnij Opublikowano 15 Maja 2015 Zrobiło się ciekawie :D Rozumiem, że ciąg dalszy nastąpi.... Jednak aby spełnić życzenie Mustiego (i to jeszcze z jego pomocą :P) to dodam kilka fotek z Wisły- oczywiście z odcinka w rejonie Warszawy..... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
wodnik60 Opublikowano 16 Maja 2015 Autor Udostępnij Opublikowano 16 Maja 2015 Dzisiaj jadę do Holandii , wracam za 2 tygodnie i wtedy będzie ciag dalszy . Oczywiscie jak podczas tego rejsu Neptun nie wezwie mnie do siebie na służbę . Ahoj Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.