Pogoda rzeczywiście może napsocić. Kilkanaście lat temu pojechałem na dorsze do Łeby. Prognozy były bardzo zachęcające, ale w ramach klasowej czujności zadzwoniłem wieczorkiem do szypra. Potwierdził, że pogoda jest i będzie super. Spod domu do Łeby miałem równiutko 300 km, które w nocnym braku pokonałem bardzo sprawnie. Wysiadłem z auta, zacząłem przygotowywać graty do zabrania na kuter i.... Przyszedł szyper oznajmiając wszem i wobec, że z rejsu nici bo pogoda w nocy zgłupiała do reszty i wiatr w porywach dociera w okolice końca skali. No cóż, morze, zwrot przez lewe ramię i do domu. Poza tym, że facet mógł zadzwonić gdy zorientował się w sytuacji oszczędzając, nie tylko mi, 600 kilometrowej przejażdżki w niedzielny poranek, zachował się odpowiedzialnie.
Innym razem Kołobrzeg. Wiatr potężny, fala duża. Parę kilometrów od brzegu większość miała już dość, dokarmianie ryb szło w najlepsze. Szyper mówi jednak, że to już końcówka, że zaraz, za chwilkę wiatr zacznie słabnąć i połowimy, że ho ho. Mimo to większość wędkarzy jest zdania, że lepiej wrócić niż mordować się w takich warunkach, zabrakło tupnięcia nogą... Parę ryb udało się złowić, ale poobijany na relingu brzuch bolał mnie jeszcze ze dwa tygodnie. Nie mam wątpliwości, że szyper przećwiczył nas z pazerności. Płaci się (przynajmniej wtedy) przed wyjściem z portu, liczy się przede wszystkim interes armatora, a nie frajerstwa nudzącego o złych warunkach czy braku ryb.
Tak, pogoda jak kobieta zmienna jest. Nie przeszkadza to jednak setkom małych łodzi w codziennym przeczesywaniu Bałtyku w pogoni za łososiem. Od Danii po Finlandię "łódkarze" mają te same problemy z wiatrem, wodą i falą, a nie słyszy się o wypadkach czy wręcz katastrofach. Z forumowym Mariuszem pływaliśmy między Dziwnowem a Świnoujściem jego łódką przy sporym wietrze i fali dochodzącej do 2 m. Zapewnia, że nie była to walka o przetrwanie, a największy dyskomfort zapewnił nam Zalew Szczeciński.